„Ja. Tylko ja mogłem taką decyzję podjąć
jako zarządca cmentarza komunalnego w Hruszowicach.
Kamienie zostały zutylizowane.
Służą społeczeństwu Polski.
Zostały z nich usypane drogi.
Spodziewałem się, że banderowcy zechcą
zrobić z nich relikwie i świętość narodową.
Dlatego im to uniemożliwiłem.
Cynicznie zresztą.
Zrobiliśmy to tak elegancko,
jak tylko można w tej sytuacji o elegancji mówić”.

Wójt Stubna Janusz Słabicki, 21 listopada 2017 r.

Przeczytałem wywiad Katarzyny Zuchowicz z wójtem Stubna i właściwie po raz pierwszy nie wiem co powiedzieć, by nie powiedzieć czegoś niecenzuralnego. Rozumiem, że można było pomnik „rozebrać w majestacie prawa”, bo wg obecnego wójta postawiono go bezprawnie, choć ówczesny wójt Stubna tego nie zabronił.

Można było pomnik „zdemontować” i gdzieś na odludziu, w środku nocy, bez świadków, zakopać głęboko. Tak, jak w 1947 r. zakopywano w bezimiennych dołach ciała Ukraińców zakatowanych na tym terenie przez AK, UB i WP, skazanych na karę śmierci i zamordowanych strzałem w potylicę. Bo to właśnie IM ten pomnik był poświęcony!

Można też było ciężkie, kamienne bloki z różowego piaskowca utopić w pobliskiej rzece Wiszni, albo w przepływającym parę kilometrów dalej głębokim nurcie Sanu. Tak, jak w 1945 r. topiono w nim ciała setek Ukraińców powracających z robót przymusowych w Niemczech.

Ale żeby zburzyć, rozbić młotem w drobny pył i wdeptać nienawistnie w błoto po to, by czerpać z tego przyjemność! A potem chełpić się jeszcze przed dziennikarzem.

Albo wójt jest wyjątkowo głupi, albo czuje, że ma pełne poparcie ze strony obecnej władzy. A może jedno i drugie?

P.S. Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać. Zburzenie pomnika w Hruszowicach przywołuje mimo woli analogie z tym, co już było. Co znamy z opowieści naszych rodziców, z kart podręczników historii.

W 1938 r. na Chełmszczyźnie i Podlasiu w niespełna dwa miesiące w „majestacie prawa” zniszczono ponad 120 cerkwi prawosławnych. Specjalne brygady ochraniane przez oddziały polskiej policji, wojska i „Strzelca”, jechały od wsi do wsi i w biały dzień, na oczach mieszkańców, linami doczepianymi do wojskowych pojazdów zrywały banie drewnianych cerkiewek, wysadzały w powietrze murowane.

Niszczono ikonostasy z obrazami świętych, profanowano prawosławne krzyże, konfiskowano dzwony. Wiernych, stających w obronie burzonych świątyń, bito wyciorami karabinów na oczach całej wsi, poniżano, osadzano w aresztach. Wreszcie zmuszano do przejścia na wiarę rzymskokatolicką. Co bardziej świadomych i hardych zsyłano do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej.

Niszczenie cerkwi na Chełmszczyźnie w 1938 r., podobnie jak wcześniejsza polska pacyfikacja ukraińskich wsi w 1930 r., odbiły się szerokimi echem wśród ludności ukraińskiej w Polsce i ukraińskiej diaspory na całym świecie, budząc zarzewie przyszłego krwawego konfliktu polsko-ukraińskiego na Wołyniu i w Galicji.

Dziś, na naszych oczach, konflikt o ekshumacje, wojna na pomniki, powoli zaczynają się wymykać spod kontroli tych, którzy go świadomie rozkręcali w imię doraźnych korzyści politycznych. Wiadomość o sprofanowaniu ukraińskiego upamiętnienia na cmentarzu w Hruszowicach, sprofanowaniu ukraińskiego godła państwowego, obiega właśnie nie tylko Wołyń i Galicję, ale całą Ukrainę.