A jednak się myliłem. W ostatnim poście napisałem, że w sprawie Hruszowic z obu stron zapadło głuche milczenie. Tymczasem Instytut Pamięci Narodowej 14 czerwca 2018 r. zwołał konferencję prasową, podczas której przedstawiono sprawozdanie z „archeologicznych badań wykopaliskowych” na cmentarzu. Kilka dni wcześniej, 11 czerwca, IPN wysłał pisma do Związku Ukraińców w Polsce i trzech instytucji w Ukrainie, w tym do tamtejszego IPN, zawierające kopie wspomnianego sprawozdania.

W trakcie konferencji zastępca prezesa Instytutu, prof. Krzysztof Szwagrzyk, powiedział m.in.:

„Nie znajdujemy żadnych naukowych podstaw, by twierdzić, że w miejscu naszych prac archeologicznych na cmentarzu komunalnym w Hruszowicach były pojedyncze lub masowe groby członków UPA”.

„Domaganie się od strony ukraińskiej, aby w tym miejscu pomnik odbudować, nie ma żadnych podstaw”.

„Pokazaliśmy w Hruszowicach, że mimo iż od roku nie możemy pracować na Ukrainie, jesteśmy otwarci na współpracę. W trudnych relacjach polsko-ukraińskich istnieje szansa, aby pójść dalej – do tego potrzeba nam jednak prawdy, obiektywizmu i rzetelnych badań naukowych”.

„Do prawdy będziemy się zbliżać małymi krokami. Mam nadzieję, że Hruszowice są tym pierwszym małym krokiem we właściwą stronę”.

W przeciwieństwie do prof. Szwagrzyka uważam, że konferencja nie tylko nie przybliżyła nas do prawdy, nawet o mały kroczek, a wręcz rozwiała nadzieję na szybkie zakończenie zarówno konfliktu wokół pomnika na cmentarzu w Hruszowicach, jaki i polsko-ukraińskiej „wojny cmentarnej”. Tu nie ma już miejsca na udawanie, że jeśli znajdziemy pod pomnikiem kości żołnierzy UPA, to zgodzimy się na jego odbudowę. Od samego początku „demontaż” pomnika (czytaj: zburzenie) był klasyczną „ustawką”. Podobnie, jak przeprowadzone przez IPN w dniach 24-26 maja tzw. „archeologiczne badania wykopaliskowe” zamiast zapowiadanej ekshumacji.

Wedle liczącego 49 stron sprawozdania prof. Szwagrzyka pierwszego i drugiego dnia na cmentarzu w Hruszowicach trwało rozbijanie betonowej podstawy pomnika, oczyszczanie powierzchni wykopu z gruzu i ziemi. Dopiero po południu w dniu 25 maja, po pogłębieniu wykopu odsłonięto warstwę ziemi, która pozwoliła na dotarcie do pierwszych grobów. Właściwe prace, jak zapisano w sprawozdaniu, tj. „oczyszczenie grobów, ich eksploracja, przeprowadzenie badań najlepiej zachowanych szkieletów (ogółem 16)”, włącznie z ich powtórnym zakopaniem, zasypaniem wykopu i odprawieniem nabożeństwa przez duchownych – zostały przeprowadzone ostatniego dnia, tj. 26 maja i trwały od godz. 8 rano do 22 wieczorem. W sumie 14 roboczogodzin. Mniej niż rozbicie żelbetonowej podstawy pomnika.

Pół godziny później wiceprezes IPN Krzysztof Szwagrzyk, nie czekając na wyniki badań z zakresu medycyny sądowej, wydał za pośrednictwem twittera oświadczenie, że nie ma podstaw do uznania, iż w miejscu zdemontowanego pomnika ku czci UPA znajdowały się jakiekolwiek, zbiorowe lub pojedyncze, mogiły członków tej ukraińskiej formacji.

W wykopie o wymiarach 4×4,7 metra natrafiono na wyraźne ślady 31 grobów! Badania ograniczono do 16 z nich. Powód? Według sprawozdania IPN „Zdecydowana większość nie mogła być eksplorowana w całości, gdyż na powierzchni zarysy grobów kończyły się przy profilach wykopu, natomiast ich dalsza część znajdowała się już poza obszarem badań”.

To ważny szczegół. Wykopu nie poszerzono, choć z trzech stron nic nie stało ku temu na przeszkodzie, gdyż nie ograniczały go współczesne pochówki. W konsekwencji połowa z 31 odkrytych w wykopie grobów nie została objęta badaniami. Czy mogły się w nich znajdować szczątki członków podziemia? Tak. Z wniosków zawartych w sprawozdaniu IPN wynika, że raczej nie. Czy można było dojść do takich ustaleń bez zbadania pozostałych 15 szczątków. Nie.

Ze sprawozdania IPN:

„Wnioski. Przeprowadzone badania wykopaliskowe nie doprowadziły do odkrycia masowej mogiły lub pojedynczych leżących obok siebie grobów. Wśród przedmiotów towarzyszących zmarłym nie znaleziono takich, które by jednoznacznie potwierdzały tezę o pochowaniu w tym miejscu członków UPA”.

Na archeologach IPN odnalezienie 31 szkieletów na wiejskim cmentarzyku w dole o wymiarach 4×4,7 m nie zrobiło żadnego wrażenia. Na mnie tak. Podobnie jak nieznalezienie przedmiotów ułatwiających jednoznaczną identyfikację, kto z UPA, a kto nie. A jakież to przedmioty znaleziono podczas ekshumacji szczątków Polaków – ofiar represji komunistycznych – prowadzonych w latach 2014-2017 r. w Warszawie na Powązkach na tzw. „Małej Łączce”? Żadnych. Identyfikacja większości z nich trwa do dziś, wyłącznie na podstawie próbek DNA.

Nasuwa się jeszcze jedno pytanie. Czy na podstawie trwających JEDEN dzień archeologicznych „prac poszukiwawczych” można zbadać i wydać jednoznaczne orzeczenie stwierdzające: datę śmierci, przyczynę zgonu, płeć i wiek 16 zmarłych? Czy może ustalić ponad wszelką wątpliwość, że np. szkielet nr 5 nie należał do członka UPA zakatowanego kolbą karabinu przez żołnierzy WP, a do ubogiego wieśniaka z Hruszowic, który przed wojną roztrzaskał sobie głowę o przydrożne drzewo, jadąc bez kasku na swoim Harley Davidsonie, czy też znakomitym polskim motocyklu marki „Sokół”?

Tak. Jest możliwe, pod warunkiem, że badań dokona dr nauk medycznych Łukasz Szleszkowski z Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, który był obecny przy pracach „poszukiwawczych” w Hruszowicach. Dr Szleszkowski jest członkiem specjalnej grupy lekarzy medycyny sądowej powołanych przez prokuraturę na wniosek Komisji Smoleńskiej do prowadzenia ekshumacji w celu powtórnej identyfikacji ofiar katastrofy, dokonywanych często wbrew woli rodzin. Wszyscy są pracownikami tej samej Katedry Medycyny Sądowej UMW. Nieoficjalnie wiadomo, że mają oni stanowić trzon ekipy pracującej przy ekshumacjach na Wołyniu. Ostatnio było o nich głośno w związku ze skandaliczną ekshumacją zwłok Anny Walentynowicz.

Pisemne zlecenie na wykonanie opinii sądowo-lekarskiej w sprawie Hruszowic dr Szleszkowski otrzymał od prof. Szwagrzyka 5 czerwca. Opinię sporządził i wysłał 6 czerwca!

Dr Szleszkowski w sporządzonej przez siebie „Opinii sądowo-lekarskiej dotyczącej szczątków ludzkich odnalezionych podczas prac poszukiwawczych prowadzonych na cmentarzu w Hruszowicach” napisał m.in.:

„Celem prac archeologiczno-poszukiwawczych nie była ekshumacja szczątków i przeprowadzenie pełnych sądowo-lekarskich i antropologicznych oględzin. Odnalezionych szkieletów nie podejmowano z jam grobowych. Badania ograniczono do sądowo-lekarskich oględzin szczątków in situ w jamach grobowych w celu ustalenia charakteru pochówku”.

Co to znaczy? Metoda In situ – po łacinie „w miejscu”, polega na badaniu szczątków nie w laboratorium Zakładu Medycyny Sądowej z pomocą specjalistycznej aparatury, lecz na dokonywaniu oględzin bezpośrednio w wykopie, a co najwyżej na prowizorycznym stole ustawionym na cmentarzu.

W przypadku ekshumacji, gdzie obowiązują inne, zdecydowanie bardziej rygorystyczne procedury, taka metoda byłaby wręcz niedopuszczalna. Po pierwsze ekshumację zarządza i nadzoruje prokurator. On też zleca wykonanie badań przez lekarza biegłego z zakresu medycyny sądowej, antropologa i w razie potrzeby innych specjalistów. W tym przypadku z pewnością zleciłby zbadanie w specjalistycznym laboratorium przedmiotów znalezionych w grobach, np. słynnych już gogli hruszowickiego motocyklisty. To prokurator, a nie wiceprezes IPN, na podstawie opinii biegłych, przesłuchanych świadków, zbadanych dokumentów, wydaje postanowienie – werdykt w rzeczonej sprawie.

W mojej ocenie w przypadku „badań archeologiczno-wykopaliskowych” prowadzonych w Hruszowicach doszło do ewidentnego naruszenia prawa. Po pierwsze z chwilą natrafienia pod betonowym fundamentem, jaki jest niewątpliwie elementem budowli, na szczątki ludzkie, osoby odpowiedzialne za prowadzone prace miały obowiązek niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora Prokuratury Rejonowej w Przemyślu lub Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie. Nie zrobiono tego. Podobnie rzecz się ma z pozwoleniami i obecnością inspektora sanitarnego. Wystarczy zajrzeć do ustawy regulującej kwestie ekshumacji, a to była de facto ekshumacja, by odpowiedzieć na pytaniem czy można tak ot sobie, w środku lata, wygrzebać z grobów kilkadziesiąt szczątków ludzkich na czynnym cmentarzu komunalnym bez zgody i asysty inspektora sanitarnego.

Tym bardziej skandaliczna wydaje się propozycja złożona przedstawicielom Ukrainy, by zabrali ze sobą część kości w celu przeprowadzenia własnych badań? Polscy celnicy, którzy słyną z tego, że zabierają na granicy ukraińskim dzieciom wjeżdżającym do Polski nawet kanapki z wędliną, tym razem, w imię polsko-ukraińskiego pojednania, zezwoliliby z pewnością wspaniałomyślnie wywieź z Polski, bez cła, kilka fragmentów ludzkich czerepów.

Opisane w opinii i wzbudzające najwięcej kontrowersji szczątki nr 5 – „Czaszka rozbita w wyniku uderzenia tępym narzędziem, otwór w skroni o średnicy 1 cm. […] przedmiot trudny do identyfikacji, owalny, ze szklaną lub plastikową szybką w metalowej oprawce (okular gogli motocyklowych?”) – dr Szleszkowski uznał za należące do … ofiary „wypadku komunikacyjnego”, czyli motocyklisty! Otwór w skroni o średnicy 1 cm, o równych, regularnych krawędziach, to jego zdaniem, wynik naturalnego procesu erozji! Biegły z zakresu medycyny sądowej w ogóle nie analizuje tego otworu pod kątem ewentualnego postrzału z broni palnej. Takie słowo w „Opinii sądowo-lekarskiej” w ogóle nie pada!

Polecam lekturę wyników ekshumacji szczątków żołnierzy UPA ekshumowanych w Birczy przez zespół prof. Koli z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ten sam, który pracował na cmentarzu w Charkowie i Kijowie. Większość z czaszek była właśnie roztrzaskana tępym narzędziem i miał otwory po kulach. Według ustaleń poczynionych wówczas przez lekarza medycyny sądowej nie zginęli oni w boju tylko najpierw byli katowani, a na koniec dobijani strzałem w głowę. Lub na odwrót.

W przypadku Hruszowic temu opisowi odpowiada dr Pawło Klucznyk ps. „Sirko”. Według raportów UPA wopiści z Kalnikowa schwytali go w Hruszowicach w domu Babiaka i zakatowali kolbami karabinów na pobliskich polach razem z jego synami Michałem i Mikołajem. Jak przystało na doktora medycyny, absolwenta Sorbony, mógł nosić okulary.

Ostatnie zdanie w opinii dr. Szleszkowskiego brzmi:

„W jamach grobowych nie ujawniono przedmiotów, które świadczyłyby o tym, że pochówki mogą być uznane za groby członków organizacji UPA. Wyniki badań sądowo-lekarskich ujawnionych szczątków przy uwzględnieniu danych archiwalnych, nie dają podstaw do przyjęcia, aby w miejscu nieistniejącego pomnika na cmentarzu w Hruszowicach znajdowały się groby członków organizacji UPA. W załączeniu rachunek”.

Na ile opiewał rachunek za wykonanie opinii sądowo-lekarskiej, dr Szleszkowski również nie ujawnił.

* * *

Co właściwie można jeszcze napisać o tych dwóch dokumentach poza tym, że są one rzadkim przykładem pogardy dla ludzkiego rozumu, dla prawa do poznania prawdy, dla Ukrainy i Ukraińców, jako partnera w realizowanej obecnie polskiej polityce historycznej?

Czy w tak ważnej i głośnej medialnie sprawie, która mogła zaważyć na przyszłych relacjach polsko-ukraińskich, w tym również na wydaniu zgody na wznowienie ekshumacji na Wołyniu, oparcie się jedynie na opinii dr. Szleszkowskiego i jego metodzie „In situ” jest przykładem kolejnej arogancji ze strony obecnych władz polskich, elementem wewnętrznych rozgrywek w kierownictwie IPN i walki o schedę po obecnym prezesie zagrożonym dymisją, o czym donoszą media, czy może zamierzoną prowokacją, mającą na celu dalsze zaognianie stosunków polsko-ukraińskich?

Jakakolwiek będzie odpowiedź na te pytania, sprawa Hruszowic ma duże szanse stać się symbolem stosowania podwójnych standardów w kwestii poszukiwania, ekshumacji i upamiętnienia szczątków ofiar wojny i polsko-ukraińskiego konfliktu. Wszystko, co w przypadku prac prowadzonych w tym zakresie przez IPN w Polsce, czy na Wołyniu, byłoby niedopuszczalne i sprzeczne z polską racją stanu, że o prawie już nie wspomnę, staje się normą w „archeologicznych badaniach wykopaliskowych” szczątków ukraińskich i rozwiązania problemu „nielegalnych” ukraińskich upamiętnień.

Ale nie tylko w tym kontekście. W Polsce, za przyzwoleniem rządu, społeczeństwa, Kościoła, mediów oraz IPN w tym roku bez jakiegokolwiek rozgłosu i sprzeciwu ekshumowano, zidentyfikowano, a następnie godnie pochowano na 13 dużych cmentarzy wojennych szczątki kilku tysięcy żołnierzy armii hitlerowskiej. Od 1990 r. ekshumowano łącznie 150 tys. Z Wermachtu i tych z SS też. Wprawdzie za niemieckie pieniądze, ale polskimi rękoma…

Czy trzeba było obrócić w popioły i zgliszcza stolicę Polski, wymordować 200 tys. polskich kobiet i dzieci, wyrżnąć w beznadziejnej walce ponad 20 tys. młodych polskich patriotów – warszawskich powstańców, by zasłużyć sobie na elegancką kwaterę z nazwiskiem wyrytym na granitowej tablicy na cmentarzu niemieckim na Wólce Węglowej w Warszawie?

Czy w ocenie IPN pięć lat okupacji Polski, wymordowanie kilku milionów jej obywateli w niemieckich obozach zagłady, to nic w porównaniu ze „zbrodniami”, jakich dopuściło się tych kilku członków ukraińskiego podziemia pochowanych na cmentarzu w Hruszowicach?

Na zdjęciu u góry kwatera żołnierzy hitlerowskich na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Pochowano tu szczątki 800 żołnierzy ekshumowanych z innych cmentarzy i grobów polowych. Na kamiennych tablicach wyryto m.in. nazwisko Jürgena Stroopa – zbrodniarza skazanego na śmierć za stłumienie powstania w getcie warszawskim (usunięto w 2001 r.), żołnierzy rosyjskiej formacji Waffen-SS Brygady RONA dowodzonej przez Bronisława Kamińskiego, którzy zginęli głównie w czasie likwidacji Powstania Warszawskiego 1944 r. (nie usunięto). Jak ujawnił dziennik „Rzeczypospolita” na podstawie danych Muzeum Powstania Warszawskiego na ten cmentarz przeniesiono też szczątki kata Warszawy generała SS Franza Kutschery, który zginął w zamachu polskiego podziemia.

Foto: Arktour WHU Arkadiusz Żołnierczyk. https://whu.org.pl/2015/10/21/cmentarz-polnocny-kwatera-zolnierzy-niemieckich/