Od momentu napisania tekstu o Hruszowicach do wczoraj przeczytało go 999 osób. Tak przynajmniej pokazuje fejsbukowy licznik. Poprzedni – „Hieny cmentarne” – niewiele mniej. To niemało, jak na mnie, piszącego z doskoku, późno w nocy, teraz znowu w przerwach między zamiataniem niemieckich ulic i opieką nad schorowanych „dziadkiem z Wermachtu”.

Napisałem go na prośbę moich polskich przyjaciół, którzy pogubili się już w tej gmatwaninie wypowiedzi i wzajemnych oskarżeń, padających z obu stron, rujnujących ruinę, bo tak właściwie wyglądają dziś oficjalne polsko-ukraińskie relacje na płaszczyźnie „polityki historycznej”. Myślę, że było warto. Wszystkim Wam bardzo dziękuję.

Co zmieniło się przez ten czas? Właściwie nic. Po obu stronach zapadła głucha cisza. Światosław Szeremeta ogłosił na FB, że wyjeżdża na wczasy. Choć to był dopiero koniec maja, po wyprawie do Hruszowic, odpoczynek jak najbardziej zasłużony. Prof. Krzysztof Szwagrzyk nabrał wody w usta i nie udziela już tak chętnie, jak wcześniej wywiadów. Z dobrze poinformowanych źródeł wiadomo, że jest wściekły na Adama Siwka – dyr. Biura Upamiętnienia Walki i Męczeństwa IPN, który trąbił na lewo i prawo, iż w Hruszowicach nie tylko że nie ma pochowanych “banderowców”, ale i nie ma na to żadnych dowodów.

Tymczasem, nie dość, że pod fundamentem pomnika o wymiarach ledwie 4×5 metrów odkopano szczątki aż 18 osób, to na dodatek okazało się, że dokumenty zaświadczające o dokonywaniu pochówków członków ukraińskiego podziemia na cmentarzu w Hruszowicach znajdują się w zbiorach archiwum IPN w Warszawie. Znane są nawet ich sygnatury.

Na nieszczęście dla polskiej strony – kopie z tych dokumentów, wykonane w nieustalonych okolicznościach w czasach, kiedy znajdowały się jeszcze w zbiorach Urzędu Ochrony Państwa, trafiły do Kanady i tam zostały opublikowane na kilku tysiącach stron w kilku opasłych tomach serii „Litopysu UPA”.

Na szczęście dla strony polskiej są to dokumenty wytworzone przez UPA, czyli “banderowskie”, i pisane po ukraińsku. Gdyby w związku z tym Panu Siwkowi, w akcie desperacji, przyszło na myśl uznać je za niewiarygodne, przypomnę, że dowódca UPA w Polsce kpt. „Orest”, nim go zakatowano w celi polskiego komunistycznego więzienia śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na ul. Koszykowej w Warszawie, każdy, najmniejszy skrawek tych dokumentów, w tym tzw. „Łystky połehłych” [Karty poległych], które dziś spoczywają w archiwum IPN – uwiarygodnił własną krwią, opatrując czytelnym podpisem i adnotacją: „Znaleziono w moim archiwum. Mirosław Onyszkiewicz”.