Mój cytat z Mrożka zamieszczony w ostatnim tekście na blogu, nie był przypadkowy. Niewiele osób zapewne wie, że ten wybitny polski dramaturg i satyryk też był w Jaworznie. Ale nie jako więzień komunistycznego obozu, a dobrze zapowiadający się dziennikarz komunistycznego „Sztandaru Młodych”, organu prasowego młodzieżowej przybudówki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wysłany do Jaworzna opisał m.in. prowadzonych pod eskortą uzbrojonych strażników więźniów obozu, który w tym czasie przekształcany był już w jeden z najcięższych tzw. ośrodków pracy wychowawczej dla politycznych i kryminalnych więźniów młodocianych. Szczególnie zapadły mu w pamięci ich poszarzałe oblicza.

W pięćdziesiąt lat później, redaktorzy tomu materiałów z konferencji poświęconej historii obozu w Jaworznie w czasach dwóch totalitaryzmów – nazistowskiego i komunistycznego – zapewne z szacunku dla stojącego już na piedestale autora „Tanga” i „Emigrantów” uznali, że Stanisław Mrożek napisał swoje „Jaworzno”, gdyż

był wtedy młodym dziennikarzem nastawionym optymistycznie do nowego ustroju i nie zdawał sobie sprawy z tego, co się tam naprawdę działo”.

Podobną bezradność widać też u innych polskich historyków i publicystów, którzy mają poważny problem z opisaniem zjawiska, jakim w powojennej Polsce było zapędzenie dziesiątków tysięcy niepolskiej ludności cywilnej za druty polskich poniemieckich obozów koncentracyjnych i serwowana w nich zupa z brukwi, blokowi, barakowi, śmierć tysięcy ludzi z głodu, chorób, zakatowania przez strażników obozowych i kapo czy na drutach ogrodzenia podłączonego do prądu wysokiego napięcia.

„Mieliśmy szczerą wolę, aby nie wiedzieć, że wiedzieliśmy

Sam Mrożek, który właśnie powrócił z Meksyku do Ojczyzny, by osiąść w Krakowie, był już znacznie bardziej krytyczny wobec własnej, młodzieńczej twórczości. Szczery i prawdziwy do bólu, jak żaden inny polski pisarz, poeta czy dziennikarz piszący w tym samym czasie w „Sztandarze Młodych”. Jak chociażby Tadeusz Różewicz, Marian Brandys, Roman Bratny, Ryszard Kapuściński, Władysław Broniewski ze swoim „Słowem o Stalinie, czy Tadeusz Konwicki, który debiutował na jego łamach cyklem, ocierającym się o paszkwil, „Śliska droga faszyzmu” (nr 159 z 2 XI 1950 r.), relacjonując proces swoich niedawnych kolegów z V Wileńskiej Brygady AK toczący się w Warszawie, zakończony 2 listopada 1950 r. skazaniem na karę śmierci m.in. mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” (stracony 2 II 1951).

W posłowiu do wydanej w 2009 r. antologii zatytułowanej „Tango z samym sobą. Utwory dobrane”, napisał w stylu godnym mistrza tak:

„Oczywiście o więzieniach, obozach, a nawet pewnych piwnicach pewnych urzędów państwowych wiedziałem i przedtem. Wszyscy wiedzieli, nie można było nie wiedzieć. Ale można było nie wiedzieć, że się wie. […]

O więzieniach, torturach i zabijaniu strzałem w tył głowy nie wolno było pisać, rozmawiać i dyskutować, ale każdy mógł o tym myśleć, co uważał za stosowne, każdy miał wybór, czy o tym w ogóle myśleć, czy też nie myśleć. Nie myśleć, jeśli ktoś potrafił, było oczywiście o wiele wygodniej. Zwłaszcza gdy ktoś chciał kochać Władzę Ludową. […]

Niewielu kochało Władze Ludową, nieco tylko liczniejsi byli ci, którzy chcieli ją kochać, znacznie liczniejsi, którzy chcąc nie chcąc, kochać ją postanowili, ale bali się jej wszyscy. Więc ci nieliczni, co i kochali i się bali, mieli podwójnie narażone umysły i wyszli na najwybitniejszych durni, dzięki czemu zrobili największe kariery. Do tych ja należałem.

Nigdy nie będę szydził z Niemców, którzy tłumaczyli się po wojnie: „Ja przecież nie wiedziałem”. Oczywiście, że wiedział, ale czy kłamał? Tylko w pewnym senesie, bo wiedział, ale nie chciał wiedzieć, że wie. Paradoks? Tak, ale ja wiem, jak się to robi, ponieważ sam to robiłem. Ale przed sądem nie można się bronić paradoksami.

Sądzi się wolę, a zarówno Niemiec, jak i ja – obaj mieliśmy szczerą wolę, aby nie wiedzieć, że wiedzieliśmy. On miał walkę ras, a ja walkę klas do kochania i obaj żeśmy się bali”.

[S. Mrożek, Tango z samym sobą. Utwory dobrane. Koncepcja książki, wybór tekstów i wstęp Tadeusz Nyczek, Warszawa 2009, s.144-146].

„Wszyscy wiedzieli, nie można było nie wiedzieć. Ale można było nie wiedzieć, że się wie

Od pewnego czasu wiadomym jest, że miejsce w lesie, w którym stoi pomnik, odsłonięty w 1998 r. z udziałem prezydentów Polski i Ukrainy, upamiętniający Polaków, Niemców i Ukraińców więzionych i zamordowanych w latach 1943-1956 w obozie w Jaworznie , nie jest tym, gdzie w zbiorowych dołach-mogiłach zakopywano ciała więźniów. Obozowy cmentarz, jak mawiali więźniowie, którym dane było przeżyć – „Pod sosenkami” – znajduje się podobno w zupełnie innym miejscu.

Od zawsze wiedzieli o tym byli strażnicy obozowi. Upodobali sobie czemuś wybudowane po sąsiedzku z obozem i cmentarnym laskiem Osiedle Stałe, gdzie nieniepokojeni nawet wyrzutami sumienia, dożywali starości na zasłużonej emeryturze. Czyżby strzegli szczątków zamordowanych z ich przyzwoleniem tysięcy Niemców, Ślązaków, Ukraińców, by nie powstali z grobów i nie powiedzieli prawdy?

Podobno wiedzieli o tym prokuratorzy prowadzący przez wiele lat śledztwo w sprawie zbrodni popełnionej na ludności ukraińskiej w tym obozie w czasie Akcji „Wisła”, ale z im tylko wiadomych powodów nie podjęli „czynności sprawdzających”.

Wiele osób w Jaworznie o tym wiedziało.