***
9 maja 1947 r. do Krakowa przyleciała delegacja rządu Ukrainy Radzieckiej z wicepremierem Wasylem F. Starczenką. Trzy dni wcześniej, 6 maja, on i wicepremier polskiego rządu Antoni Korzycki, podpisali protokół końcowy do układu z 9.09.1944 r. o „wymianie” ludności ukraińskiej i polskiej między Polską i USRR. Teraz, w Krakowie, mieli świętować zakończenie deportacji z Polski do „sowieckiego raju” 482 tys. Ukraińców i „repatriowania” 742 tys. Polaków z „Kresów”. W prasie opublikowano wydany z tej okazji oficjalny komunikat rządowy, w którym przesiedlenie ludności ukraińskiej z Polski i polskiej z USRR nazwano „czynnikiem, który będzie służył sprawie dalszego umocnienia przyjaźni, wzajemnego zrozumienia i współpracy między naszymi bratnimi narodami”. Do pełnego „umocnienia przyjaźni” między komunistycznymi władzami Polski i Ukrainy brakowało jeszcze wysiedlenia tylko 150 tys. Ukraińców, którzy uniknęli wpędzenia w latach 1944-1946.
Nie wiadomo czy był to zbieg okoliczności, czy też delegacja ukraińska została o tym uprzedzona, ale dokładnie tego samego dnia, kiedy premier Ukrainy Starczenko podziwiał Wawel, Rynek Główny, kopalnię soli w Wieliczce, ocalałe dzięki bohaterstwu ukraińskich żołnierzy 1. Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej – Akcja „Wisła” trwała już drugi tydzień, a z Oświęcimia do obozu koncentracyjnego w Jaworznie przybył pierwszy transport 14 ukraińskich więźniów.
Byli to mieszkańcy wsi Bereżnica Niżna, Łukowe, Stańkowa w pow. leskim oraz Komańcza w pow. sanockim wyciągnięci siłą z wagonów transportów wysiedleńczych R-74 i R-75 w Oświęcimiu. Jeszcze tego samego dnia załadowano ich na samochód ciężarowy i pod eskortą żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału wywieziono do obozu.

„Pokwitowanie odbioru” pierwszych 5 więźniów obozu w Jaworznie – Ukraińców, zabranych z transportu R-74 w Oświęcimiu w dniu 9.05.1947 r.
Więzień nr 1
Więźniem nr 1 była 18. letnia dziewczyna Maria Baran, c. Piotra i Anny, ur. 10.03.1929 r. we wsi Łukowe, pow. Lesko. Obok piątego na liście Mikołaja Harhaja z Komańczy, funkcjonariusze UB napisali: „Z-ca dowódcy bandy «Hrenia»” (winno być: „Chrina”). Jego aresztowanie uznano początkowo za duży sukces. Powiadomiono o tym telegraficznie nawet samego ministra bezpieczeństwa publicznego. Miał to być dowód, że wraz z wysiedlaną ludnością cywilną na ziemie zachodnie próbują przedostać się członkowie „band UPA”, co uzasadniało poddawanie Ukraińców brutalnej kontroli w Oświęcimiu. W czasie śledztwa prowadzonego w obozie, okazało się, że jest on bogu ducha winnym kolejarzem. Po kilku miesiącach został zwolniony z braku dowodów winy, podobnie zresztą jak wszyscy pozostali z tego transportu, z wyjątkiem Jerzego Wijtiwa z Bereżnicy, który zmarł w obozie z głodu.
„Punkt Odżywczo-Sanitarny w Katowicach”
To właśnie bezpośrednie sąsiedztwo Oświęcimia zadecydowało w dużej mierze o wyborze Jaworzna na miejsce uwięzienia Ukraińców w czasie Akcji „Wisła”. Powodem była miejscowa stacja kolejowa, pełniąca funkcję głównego punktu rozdzielczego transportów z deportowaną ludnością ukraińską. W tajnych dokumentach Grupy Operacyjnej „Wisła” jej rzeczywiste przeznaczenie skrywano pod nazwą „Punkt Odżywczo-Sanitarny w Katowicach”. Z projektu „Planu ewakuacyjnego”, opracowanego wspólnie przez Ministerstwo Ziem Odzyskanych oraz Sztab Generalny Wojska Polskiego i zatwierdzonego 18.04.1947 r. słowo „Oświęcim” wykreślono w ostatniej chwili, wpisują w to miejsce „Katowice”. Zmiany dokonano z obawy, że nazwa Oświęcim, w przypadku ujawnienia planu wysiedlenia Ukraińców, mogła wywołać w opinii publicznej negatywne skojarzenia.
Dwa lata po wojnie „Oświęcim” był słowem tabu, zastrzeżonym w ówczesnej komunistycznej propagandzie wyłącznie dla ofiar hitlerowskiego ludobójstwa. Dziś wiemy już, że na stacji w Oświęcimiu, zamiast dożywiania wysiedlanych Ukraińców i niesienia pierwszej pomocy lekarskiej chorym, wiezionym w zatłoczonych transportach, dokonywano brutalnej „selekcji”, która dla setek osób skończyła się tragicznie – osadzeniem za obozowymi drutami, śmiercią z głodu, wskutek chorób i tortur. Dla pozostałych – wywózką w nieznane, na poniemieckie ziemie, na poniewierkę.
Przez Oświęcim, pomimo iż znajdował się on na uboczu od głównego szlaku kolejowego wiodącego ze wschodu na zachód i północ kraju, kierowano w pierwszej fazie akcji wysiedleńczej niemalże wszystkie transporty z woj. rzeszowskiego i krakowskiego. Początkowo również i te wiozące Ukraińców wysiedlonych z Lubelszczyzny w Olsztyńskie. Posuniecie to tylko pozornie było pozbawione logiki. Działo się tak za sprawą rozbudowanych w okresie wojny oświęcimskich bocznic kolejowych, stwarzających odpowiednie warunki dla przyjmowania i poddawania ścisłej kontroli i selekcji kilku transportów wysiedleńczych jednocześnie.
Niemalże z każdego transportu, przejeżdżającego przez Oświęcim, zabierano i zsyłano do obozu w Jaworznie od kilku do kilkunastu osób. Znane są przypadki, kiedy z transportu zabierano po kilkadziesiąt osób pochodzących z tej samej miejscowości. Np. ze wsi Dobra Szlachecka w pow. sanockim 25 osób aresztowano w rodzinnej wsi w przededniu wysiedlenia, a 67 zabrano do obozu właśnie w Oświęcimiu.
Od 30 kwietnia do 27 lipca 1947 r. na ogólną liczbę 442 transportów, którymi wywieziono Ukraińców w czasie Akcji „Wisła”, przez Oświęcim przeszło 269 transportów. Według treści zapisów w odnalezionych przeze mnie księgach obozowych, z oświęcimskiej bocznicy do obozu w Jaworznie trafiło łącznie 544 Ukraińców, w tym 361 w maju, 85 w czerwcu i 98 w lipcu 1947 r.
«Zabiłeś Świerczewskiego!?»
Według relacji osób, które trafiły do obozu z Oświęcimia, scenariusz był zawsze taki sam. Do transportu wysiedleńczego stojącego na oświęcimskiej bocznicy podchodził funkcjonariusz UB w towarzystwie uzbrojonych żołnierzy KBW lub milicjantów. Następnie dowódca konwoju transportu wywoływał z wagonów wszystkich mężczyzn. Czasami według jakiejś listy. Prowadzono ich wzdłuż torów do jakiegoś murowanego budynku odległego o kilkaset metrów od stacji. Według relacji świadków był to dworzec kolejowy, według innych posterunek milicji. W jednym z pomieszczeń spisywano dane personalne zatrzymanych osób, a w sąsiednim po kolei przesłuchiwano. Potem zamykano w piwnicy znajdującej się w tym samym budynku. Razem mężczyzn i kobiety. Najczęściej na całą noc. Piwnica była mała (3×6 m), bez okien, posadzka zalana cuchnącą wodą sięgającą kostek, według części relacji, do kolan. Po zebraniu większej liczby zatrzymanych osób, ładowano je na samochody ciężarowe z wysokimi bortami i pod eskortą uzbrojonych żołnierzy KBW wywożono do obozu.
„Żołnierze w polskich mundurach okrążyli wagony kolejowe, w których jechaliśmy. Mnie i innym młodym mężczyznom oraz chłopcom powiedzieli, że mamy iść po chleb. Z mojej wioski i sąsiedniej wsi Rybne żołnierze zatrzymali 20 mężczyzn. Potem zamknęli nas w piwnicy w budynku dworca kolejowego w Oświęcimiu. W tej piwnicy siedziało wtedy 40 zatrzymanych osób. Pomieszczenie było tak małe, że przez całą noc musieliśmy stać. Byłem przerażony całą tą sytuacją. Następnego dnia wszystkich zatrzymanych w Oświęcimiu wywieziono do obozu w Jaworznie. Nikt nam nie powiedział, dlaczego?” (Szczerbik Michał, ur. 23.11.1925 r. w Górzance, pow. Lesko, nr obozowy 477).
„W Oświęcimiu dowódca transportu w stopniu porucznika podszedł do nas wraz z kilkoma mężczyznami ubranymi po cywilnemu i rozkazał wyjść z wagonów wszystkim mężczyznom niezależnie od wieku. Na jego polecenie mieliśmy się ustawić przed wagonami twarzą zwróconą w kierunku tego porucznika. Potem razem z tymi ubranymi po cywilnemu przechodził wzdłuż naszego szeregu i co pewien czas wskazywał na któregoś z mężczyzn, nakazując wystąpić i zająć miejsce po przeciwnej stronie. Wybrał w ten sposób dwudziestu mężczyzn. […] Potem zjawiło się czterech wojskowych, którzy po kolei, pojedynczo brali nas na przesłuchanie. Przesłuchanie wyglądało w ten sposób, że dopuszczali się kategorycznego stwierdzenia: «Zabiłeś Świerczewskiego!?» Po takim pytaniu następowało bicie w postaci kopania, uderzania pięściami po całym ciele. Do bicia używali specjalnych gum. Po zakończeniu przesłuchania kazali nam stanąć na korytarzu twarzą do ściany, po czym przechodzili się wzdłuż szeregu i bili po plecach, uderzali naszymi głowami o mur. Wyzywali nas przy tym wulgarnymi słowami”. (Piotr Górniak, ur. 11.07.1928 r. w Wołkowyi, nr obozowy 535)
„Ilu Polaków zabiłeś?”
Bazyli Bil zeznał przed prokuratorem IPN, że w Oświęcimiu z jego transportu milicjanci czy może byli to wojskowi, zabrali osiem osób.
„Wzięto nas do budynku milicji, gdzie pojedynczo byliśmy przesłuchiwani. Bito nas. Pytano mnie: «Ilu Polaków zabiłeś». (Bazyli Bil, ur. 20.01.1923 r. w Teleśnicy Sannej, pow. Lesko, nr obozowy 530).
„W Oświęcimiu byłem bity przez trzech funkcjonariuszy. Jeden z nich siedział na stole i założył mi skórzany pas na szyję, a pozostali dwaj okładali mnie pięściami i kopali”. (Sawicki Mieczysław, ur. 25.12.1928 r. w Łuczycach, pow. Przemyśl, nr obozowy 874.
Po Annę Trochanowską, Teklę Szczypczyk z Polan i Aleksandra Biszko z Berestu k. Krynicy podczas postoju ich transportu w Oświęcimiu przyszło dwóch polskich żołnierzy pod pretekstem pójścia na szczepienie. W rzeczywistości, jak się niebawem okazało, dlatego że wszyscy troje byli uczniami ukraińskiego seminarium nauczycielskiego w Krynicy. O to też pytano ich w trakcie pierwszego doraźnego przesłuchania na stacji w Oświęcimiu.
„Zabrano nas do jakiegoś budynku. Tam już było pełno ludzi. Każdego brano do pokoju. Przy biurku siedział wojskowy, mówili do niego «panie poruczniku». Przedtem nim zostałam wezwana do tego pokoju podeszła do mnie koleżanka z drugiej wsi Zofia Maślej i powiedziała do mnie: «Żebyś ty widziała, jak biją Twojego tatusia». Po chwili z pokoju wyszedł mój ojciec. Był bez butów i bez koszuli. Z nosa ciekła mu krew. Potem widziałam jak bito Aleksandra. Drzwi były lekko uchylone, słyszałyśmy odgłosy uderzeń oraz jego jęki”. (Anna Trochanowska, ur. 17.10.1926 r. w Polanach, nr obozowy 2442).
Po latach Trochanowska zeznała przed prokuratorem, że w Oświęcimiu również i ją bito, po całym ciele, na przemian deską, gumą, nogami od stołu. W końcu wszystkich wrzucono do ciemnej i brudnej piwnicy. Całą noc stali. Nie było gdzie usiąść. Na posadzce była cuchnąca woda. Załatwiali się do wiadra stojącego w kącie. Następnego dnia 11 osób z ich transportu załadowano na wojskową ciężarówkę i wywieziono do obozu.
Mówili, że w Jaworznie będzie nam koniec
„Przyszli funkcjonariusze milicji i po wyczytaniu mojego nazwiska zabrali mnie z wagonu i zaprowadzili do urzędu milicji. Wraz ze mną zabrali jeszcze 16-letniego chłopaka – Wasyla Kaszubę z tej samej wsi co i ja. Po doprowadzeniu na posterunek milicjanci zaczęli mnie bić gumami po całym ciele, a szczególnie po głowie. Pytam ich, za co mnie biją, ale odpowiedzią było tylko dalsze bicie. Nikt mi nie powiedział, dlaczego zostałem zatrzymany. W Oświęcimiu przetrzymywano nas w piwnicy, gdzie była woda. Było tam już bardzo dużo osób. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Każdy bał się o życie. Po upływie dwóch dni wywieziono nas samochodami do Jaworzna. Pilnowało nas wojsko z bronią gotową do strzału. Podczas drogi mówili, że w Jaworznie będzie nam koniec”. (Jan Danyło, ur. 22.06.1909 r. w USA, zam. w Stężnicy, nr obozowy 852).
Chcę wiedzieć dlaczego!
Pawła Artyma z rodziną z Grąziowej załadowano do transportu w Olszanicy.
Jego żona zmarł w czasie wojny i osierociła sześcioro dzieci. Najmłodsze dziecko miało 6 lat, starszy syn Julian w chwili wysiedlenia miał 14.Teraz ciężar ich wykarmienia i wychowania spoczął na ojcu.
„Wysiedlenie nastąpiło niespodziewanie – zeznaje przed prokuratorem IPN syn Julian Artym. W dzień do wioski przyjechało wojsko i oznajmiło mieszkańcom, że mają 2 godziny czasu na spakowanie się. Mieliśmy konia i furmankę i do tej furmanki spakowaliśmy dorobek całej rodziny. Na stacji w Olszanicy czekaliśmy dwa tygodnie. Jechaliśmy w wagonach bydlęcych. Daty dokładnie nie pamiętam, ale p kilku dniach, może po tygodniu drogi zatrzymaliśmy się na postój w Oświęcimiu. Ojciec poszedł po zupę i już do wagonu nie wrócił. Potem w wagonach żołnierze przeprowadzili rewizję. Zabierano z transportu wszystkich mężczyzn powyżej 16 roku życia. Mówili, że zaraz wrócą. Ludzie opowiadali, że zatrzymano wtedy kilkudziesięciu mężczyzn. Polaków i Ukraińców. Z naszej rodziny zabrano także dwóch moich wujków. Po tym zatrzymaniu zrobił się szum, zamieszanie, ale pociąg zaraz ruszył, a zatrzymani nie dołączyli do transportu.
Naszą rodzinę, już bez ojca, przywieziono do miejscowości Płoty i osiedlono w poniemieckim gospodarstwie, w którym mieszkało już kilka rodzin. Początkowo nie szukaliśmy ojca, byliśmy właściwie jeszcze dziećmi. Nie wiedzieliśmy, gdzie mamy pytać. Nikt nas nie powiadomił, co się z nim dzieje. Tak zresztą jest do dzisiaj. Po jakimś czasie zaczęli wracać do swoich rodzin zatrzymani mężczyźni. Wrócili też nasi wujkowie. Nie wiem co opowiadali, bo jako dziecko nie byłem dopuszczany do takich rozmów.
Pytałem o ojca, a oni mówili, że nie żyje. Wujkowie opowiadali, że ojca zabrano na przesłuchanie. Na śledztwo poszedł sam, a z przesłuchania już go przyniesiono. Nic więcej nie powiedzieli. Miałem wrażenie, że im zabroniono […]”.
„Wszystko co mieliśmy (gospodarstwo 7 ha i 1 ha lasu) nam bezprawnie zabrano, a w zamian nie dano nic. Ojca już nigdy nie zobaczyliśmy. Do dnia dzisiejszego jego los jest nam nieznany. Wiadomo mi jest, iż w tym czasie władze komunistyczne prowadziły w Jaworznie obóz, w którym panowały barbarzyńskie warunki.
Chcę wiedzieć kto odpowiada za to co utraciłem w wyniku bezprawnego działania Władz Polskich i jak mogę dochodzić swoich praw z tym związanych, a nade wszystko chcę wiedzieć co stało się z moim ojcem”. [Z przesłuchania Juliana Artyma, s. Pawła, ur. 30.03.1933 r. w Grąziowej przez prokuratora OKŚZpNP w Poznaniu i jego pisma w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci ojca].
„Pokwitowanie odbioru”
Za brutalną selekcję dokonywaną na bocznicy stacji kolejowej w Oświęcimiu i wysyłkę Ukraińców do obozu koncentracyjnego odpowiadają członkowie Grupy Operacyjnej powołanej przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Jej trzon stanowili funkcjonariusze Wydziału III (Operacyjnego) Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. Podlegali bezpośrednio dyrektorowi Departamentu III MBP. Jego nazwisko widniej w „Pokwitowaniu odbioru”.
Na osoby zabrane z transportów wystawiano zbiorczy dokument zatytułowany „Pokwitowanie odbioru”. Oprócz nazwisk, roku i miejsca urodzenia, podawano lapidarne uzasadnienie: „Współpraca z UPA”, „Członek bandy”, „Pomocnik bandy”.

„Pokwitowanie odbioru” z transportu w Oświęcimiu pierwszej grupy 11 Łemków ze wsi Bartne w pow. gorlickim pod zarzutem „współpracy z UPA”. Łącznie z Bartnego w obozie koncentracyjnym w Jaworznie uwięziono 27 osób, w tym proboszcza parafii greckokatolickiej o. Iwana Bułata, najwięcej z całej Łemkowszczyzny. Poza jedną osobą, wszystkich zwolniono w 1948 r. z braku dowodów winy. W obozie zginął Michał Gbur, s. Wasyla i Pelagii, ur. 18 IX 1900 r., zamordowany 8 II 1948 r., nr obozowy 974.
Po przewiezieniu do Jaworzna administracja COP wystawiała „Potwierdzenie odbioru”. Na „Pokwitowaniach” zachowały się podpisy „zdających i przyjmujących” – por. Zawady lub chor. Muniaka z WUBP w Krakowie oraz szefa administracji obozowej por. Mieczysława Święszka, później naczelnika więzienia w Barczewie, osławionego kata ukraińskich więźniów.

Potwierdzenie „odbioru osób doprowadzonych”, m.in. mieszkańców wsi Ropienka w pow. leskim i z terenu Łemkowszczyzny wystawione przez komendę COP Jaworzno.
Choć ich nazwiska, jak też pozostałych członków Grupy Operacyjnej UB w Oświęcimiu są znane a akta personalne zachowane w archiwum IPN, żaden z nich nie został nawet przesłuchany w ramach śledztwa prowadzonego przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Do obozu w Jaworznie Ukraińcy trafiali nie tylko ze stacji w Oświęcimiu. Największą grupę więźniów stanowiły osoby aresztowane w przededniu Akcji „Wisła”, 24 kwietnia 1947 r., później już w trakcie jej trwania na stacjach załadowczych, następnie w ramach tzw. „doczyszczania” terenu z osób, które zdołały uniknąć wywózki, ukrywały się, czy też zbiegły ze stacji załadowczych lub transportów. W lipcu do obozu zaczęto przywozić Ukraińców, aresztowanych pod zarzutem nielegalnego powrotu w rodzinne strony na żniwa, po pozostawione mienie. Ale o tym będzie w kolejnych odcinkach bloga.
Na fotografii u góry Maria Pyrczak, ur. 26.08.1926 r. w Dobrej, pow. Jarosław, nr obozowy 2090. Zdjęcie wykonane w obozie w 1948 r.
I co w zwiazku z tym? byla akcja to jest reakcja (Wołyń-Wisła)
ignorance and denial is the reason for such a reply from Jan . It was not a reaction to anything except ethnic cleansing
and hatred /inhumanity towards Ukrainians
Gdzie Rzym, gdzie Krym…? Gdzie Wołyń, gdzie Krynica czy Szczawnica? Znaczna część Łemków nawet nie słyszała o Wołyniu i UPA. Czy stosowanie odpowiedzialności zbiorowej wobec niewinnych ludzi, to sposób na rozwiązywanie problemów? Działający na Podhalu „Ogień” miał na sumieniu setki istnień ludzkich, w tym cywili, którym wymierzał sprawiedliwość wedle swego uznania. Mógł liczyć na poparcie górali. Stosując zasadę odpowiedzialnosci zbiorowej, należało wysiedlić całe Podhale? A argumentów za takim rozwiązaniem znalazłoby się jeszcze kilka, choćby kolaboracja z Niemcami w czasie okupacji (Goralenvolk). Jakoś trudno na sobie wyobrazić funkcjonowanie dzisiejszej Polski bez bogateg kulturu Górali podhalańskich. Tymczasem w wyniku wysiedleń zniszczono bezpowrotnie bogatą, kształtowaną stuleciami kulturę (zarówno materialną jak i duchową) południowo-wschodnich rubieży Polski, w tym unikatową spuściznę kulturową Łemkowszczyzny.
Opis książki
Akcja „WISŁA” – Drugie, poszerzone wydanie książki poświęconej deportacji 150 tys. Ukraińców przeprowadzonej przez polskie władze komunistyczne w 1947 r. Wstęp (200 stron) i 500 dokumentów Biura Politycznego KC PPR, Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, Grupy Operacyjnej „Wisła”, ukazujących genezę, przebieg i następstwa Akcji „Wisła”. Ponadto 70 biogramów kadry dowódczej WP i UPA, wykazy 1224 miejscowości, z których wysiedlono Ukraińców i 442 transportów wysiedleńczych, nazwiska 487 osób skazanych na karę śmierci i 162 zamordowanych w obozie w Jaworznie, 150 fotografii i fotokopii dokumentów. ://emisilo.pl/wp-content/uploads/Akcja-Wis%C5%82a-2014.pdf
@Jurek nie wysiedlono górali podhalańskich, bo oni w całości uznawali się za Polaków i uznawali swoją przynależność do narodu polskiego. Polskie władze komunistyczne traktowały więc część współpracy górali z Niemcami jako polską współpracę identyczną jak jak w Warszawie, Krakowie czy Łodzi. A działałność Ognia jak działałność Łupaszki na Białostocczyźnie. W przypadku akcji Wisła zastosowano represje i odpowiedzialność zbiorową wobec ludności nie-polskiej, a tu przyszło polskim stalinistom działać łatwo.
Nie zwałałbym wszystkiego na „stalinistów”. Analizowałem bardzo szczegółow dokumenty związane z akcją „Wisła” na zachodniej Łemkowszczyźnie, gdzie nie było żadnych pogromów, ani zbyt dużego poparcia dla ukraińskiego ruchu narodowego. – Na zachód od tzw. „martwego pasa”, czyli zaminowanej Przełęczy Dukielskiej, działała tylko jedna sotnia UPA „Brodycza”, i to dopiero od jesieni 1946 roku (obszar ok. 1000 km2) oraz kilka miejscowych bojówek kuszczowych OUN nadrejonu „Werchowyna”, podlegających rejonowym prowidnykom: „Smyrnemu” (rejon I) i „Sokołowi” (rejon II), które w kulminacyjnym momencie osiągnęły stan … 40 ludzi. W latach 1945-1947 z rąk bojówkarzy i SB sotni „Brodycza” na całym tym terenie zginęło około 20 – 30 cywili. Połowę z nich, a moze nawet większość stanowili …. Łemkowie, na których wykonano wyroki za … „gadulstwo”, donosicielstwo, sprzyjanie miejscowej władzy, posądzenie o kradzieże „na konto ukraińskiego podziemia”. W tym samym czasie znacznie większa liczba Łemków – cywili, zginęła na tym terenie z rąk miejscowej Milicji, Urzędu Bezpieczeństwa, Wojska Polskiego. Czasem strzelano do nich „dla zabawy”, tak jak na przykład do Juliana Markowicza z Nowej Wsi koło Krynicy, którego zabili pijani milicjanci z posterunku w Łabowej, gdy wracał wozem z targu w Nowym Saczu. Setki Łemków było w tym czasie ofiarami innych represji ze strony miejscowych organów władzy (bezpodstawnego aresztowania, uwięzienia, bicia, pozorowanych egzekucji, szykan). Gdy na wiosnę 1947 roku rozpoczęła się akcja „Wisła”, praktycznie nikt z miejscowych nie stanął w ich obronie. Przeciwnie, miejscowa ludność polska domagała się jaknajszybszego wysiedlenia Łemków. Dlaczego? Bo widziała w tym swój „biznes”. Niemal wszystkie wioski łemkowskie w powiecie nowosądeckim, zostały „na pniu” zasiedlone przez ludność polską z przeludnionych wsi Małopolski, w dużej mierze owi Górale z Podhala (pomijam ludnośc z polskich wiosek przeznaczone pod budowę Zalewu w Czchowie). I – paradoksalnie, wbrew głoszonej propagandzie, która na potrzeby akcji wysiedleńczej „trombiła” o kurnych chatach Łemków, notowali … duży postęp cywilizacyjny. Często zapominamy, że wiele wsi łemkowskich już wówczas była kurortami „żyjącymi” z kuracjuszy i turystów (np. Krynica Wieś, Żegiestów-Zdrój, Wapienne, Wysowa – Zdrój, Złockie, Szczawnik, Wierchomla), kilka innych „żyło” z ropy i produktów ropopochodnych, choćby znane z całej środkowej Europie z wędrownych maziarzy, Łosie. Jakie korzyści ekonomiczne przyniosła biedniejszej ludnosci polskiej z Podhala i Pogórza akcja wysiedlencza Łemków, najłatwiej przekonac się jadac trasami z Nowego Sącza i Grybowa do Krynicy lub z Krynicy do Piwnicznej. Jest to w tej chwili swoiste „eldorado” (zajazdy, hotele, stacje benzynowe, wyciągi narciarskie, gospodarstwa agroturystyczne – kuracjusze, turyści etc.). Nieprawdaż? Jeżeli się myle – warto odpowiedzieć sobie pytanie kto „załatwił” wysedlenie kilkudziesięciu rodzin łemkowskich ze Szlachtowej, Jaworek, Białej i Czarnej Wody w latach 1948-1950, ostanie jak widac trzy lata po akcji „Wisła” i ostatecznym rozgromieniu UPA w Bieszczadach (zresztą na tzw. Ruś Szlachtowska ani UPA ani bojówki OUN nigdy nie dotarły)? Oczywiscie, że polscy sąsiedzi, bo też widzieli w tym interes! Zatem mówienie dziś, że wysiedlenie w ramach akcji „Wisła” było wyłącznie inspirowane przez Moskwę, przez komunistów, że u jego podstaw leżała wyłącznie chęć likwidacji ukraińskiego podziemia, że była to „dziejowa konieczność”, jest kłamstwem, albo tylko częsciową prawdą.
@Jurek to polscy sąsiedzi wydali rozkaz do rozpoczęcia akcji Wisła? Akcja Wisła to dzieło Biura KC PPR i tego nikt nie kwestionuje. To było zaplanowane odgórnie.
Mówimy o przyzwoleniu na wysiedlenia, a czasem wręcz o domaganiu się od władz, aby Łemków objeto wysiedleniem. Można to wyczytać między innymi z protokołów posiedzeń gminnych rad narodowych w powiecie nowosądeckim oraz Rady Powiatowej w Nowym Sączu. Gdy latem 1948 roku za zgodą samego Bieruta kilku rodzinom łemkowskim udało się powrócić do Powroźnika koło Krynicy, to miejscowa ludność polska osiadła na miejscu wysiedlonych wcześniej Łemków, doprowadziła do cofnięcia zgody i powtórnego wysiedlenia ich na zachód. To samo dotyczy wysiedlenia z powiatu Nowy Targ. Gdyby nie „czujność” i „przychylność” sąsiadów, te kilkadziesiąt rodzin łemkowskich z Jaworek, Szlachtowej, Białej i Czarnej Wody, nie zostałoby wysiedlonych w latach 1948-1950. Decyzje administracyjno-polityczne zapadające na górze to jeden wymiar akcji przesiedleńczej a oddolny nacisk społeczny i powszechna akceptacja dla tych decyzji to wymiar drugi.