Kobiety – Ukrainki i Polki w obozie w Jaworznie siedziały w barakach znajdujących się w tzw. części „niemieckiej”, oddzielonych kolczastym drutem od części „ukraińskiej”, w której więziono mężczyzn. Nadzór nad barakami kobiecymi sprawowały polskie blokowe. Wszystkie miejscowe, z Jaworzna. Po „pracy” w obozie koncentracyjnym wracały do swoich rodzin, a w niedzielę pewnie szły do kościoła.

Było ich kilka, ale postać jednej z nich szczególnie często przewija się w zeznaniach i wspomnieniach kobiet – więźniarek obozu.

Miała na imię „Marysia”. Jej nazwiska nikt z więźniów nie znał. Zawsze elegancko uczesana, ubrana w mundur skrojony na miarę i uszyty przez krawców – więźniów z obozowego komanda. Znakiem rozpoznawczym „Marysi” był orzełek na furażerce, dyskretny makijaż, a w ręku skórzany pejcz lub twardy, gumowy kabel.

Hitlerowskim strażniczkom z Konzentrationslager Auschwitz z pewnością nie przyniosłaby ujmy. Nie tylko wyglądem.

„W tym miejscu świadek płacze…

Jedną z więźniarek – Ukrainek, której o „Marysi” nawet po latach nie pozwały zapomnieć nawracające bóle głowy i koszmary senne była Anna Warcaba, po mężu Wdowiak, c. Józefa i Justyny, ur. 11.07.1927 r. w Mołodyczu. Do obozu przybyła 28.06.1947 r. zbiorowym transportem z aresztu Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jarosławiu. Miała nr obozowy 2165.

„Do Jaworzna wieziono nas w wagonach towarowych. Podróż trwała około dwóch dni. Wagony były silnie zabrudzone wapnem. Jechaliśmy mocno ściśnięci, było nas dużo. Do wagonu wganiano tyle osób ile się zmieściło. Przez całą podróż staliśmy. Nie wypuszczano nas na zewnątrz. Swoje potrzeby fizjologiczne musieliśmy załatwiać w środku. Przewożono nas gorzej niż bydło. […]

Nad barakiem, w którym mieszkałam, nadzór sprawowała funkcjonariuszka, na którą mówiono «Marysia». Chodziła w mundurze wojskowym i w tak zwanej furażerce na głowie. Dystynkcji jej nie pamiętam. Była wzrostu około 160 cm, włosy koloru ciemny blond. Ona znęcała się bardzo nad nami. Gdy tylko przychodziła do baraku, wszystkie się przed nią chowałyśmy. Biła taką pałką gumową po głowie. Biła bez powodu. Zdarzało się to bardzo często. Ja wielokrotnie byłam przez nią pobita, i zawsze po głowie. [Uwaga prokuratora zapisana w protokołu – E.M.] „W tym miejscu świadek płacze”.

[Z protokołu przesłuchania Anny Wdowiak z d. Warcaba przez prokuratora Prokuratury Rejonowej w Giżycku […] z 28.02.1995 r.]

To, co najbardziej zapamiętały maltretowane przez „Marysię” kobiety – to sadyzm. Bicie dla przyjemności, pod byle pretekstem. Nawet kobiet w ciąży, z dziećmi na ręku. Jak Katarzynę Bryndzię, matkę dziewięciorga dzieci, którą zabrano z transportu w Oświęcimiu do obozu z czwórką dzieci: Mirosławem (2 lata), Anastazją (4 lat), Emilią (6 lat) i Lubą (17 lat). Pozostałych pięcioro (Dymitr, Wasyl, Anna, Włodzimierz, Grzegorz), pojechało transportem wysiedleńczym do Pieniężna w pow. braniewskim. W międzyczasie, o czym jeszcze nie wiedziały, ich ojca skazano na karę śmierci w Rzeszowie i powieszono. „Marysia” zmuszała Katarzynę Bryndzię do skakania „żabką” z dwuletnim Mirosławem na plecach. Mam wstrząsającą relację jej dzieci.

Jedną z ulubionych kar „Marysi” było klęczenia z wysoko uniesionymi dwiema ciężkimi cegłami przed drutami obozowego ogrodzenia znajdującego się pod wysokim napięciem. Wedle relacji świadków co najmniej jedna z kobiet, nie mogąc znieść tortur w czasie śledztwa i brutalności „Marysi”, rzuciła się na druty obozowego ogrodzenia i zginęła porażona prądem.

„Testament Świerczewskiego…”

W filmie Jadwigi Nowakowskiej Akcja „Wisła” z 1993 r., który kilka tygodni temu telewizja zdjęła z półki i przypomniała przy okazji kolejnej rocznicy deportacji 1947 r., jest scena, w której była więźniarka Jaworzna Maria Szumada, opowiadając o nieludzkich warunkach życia kobiet w polskim obozie koncentracyjnym, część swojej relacji poświęca właśnie „Marysi”. Dwa lata później to samo powtórzyła przed prokuratorem IPN.

„Nie pamiętam nazwisk blokowych. Jedyna, którą zapamiętałam, miała na imię Marysia. Była to młoda dziewczyna, niewysoka blondynka, bardzo ładna. Znęcała się nad nami, często nas biła z byle powodu, np. za źle zasłanego łóżka.

Pamiętam taką sytuację. Jedna z blokowych powiedziała, że spełnia testament Świerczewskiego i aby nie jeść darmo polskiego chleba, musimy iść do pracy. Wówczas więźniarka, pani Sakowska, odpowiedziała, że my jemy ukraiński chleb… Ona sobie ją zapisał.

Od tego czasu, kiedy blokowa Marysia miała dyżur, znęcała się nad panią Sakowską. Kazała jej trzymać cegły w górze, a gdy ręce jej mdlały, to biła ją pejczem. Ta blokowa doprowadziła panią Sakowską do samobójstwa”.

[Z protokołu przesłuchania Anny Szumady z d. Mastykarz przez prokuratora Prokuratury Wojewódzkiej w Elblągu […] z 23.10.1995 r.]

Wolińska i Brystygier zamiast „Marysi”

Prokuratorzy IPN prowadzący przez lat niemal dziesięć śledztwo w sprawie uwięzienia Ukraińców w obozie w Jaworznie nie odnaleźli blokowej „Marysi” i jej nie przesłuchali. Mimo iż wielu spośród żyjących jeszcze wówczas i mieszkających w Jaworznie byłych strażników znało ją osobiście i jej nazwisko. Wystarczyło pojechać z Katowic do Jaworzna, albo zlecić to miejscowej Policji.

Jedna z 7 tablic poglądowych z fotografiami: 5. Helena Wolińska; 6. Julia Brystygier

A na tablicach poglądowych ze zdjęciami funkcjonariuszy UB i strażników obozu w Jaworznie, które w celu ich identyfikacji prokuratorzy IPN prowadzący śledztwo okazywali każdemu byłemu ukraińskiemu więźniowi, zamiast zdjęcia blokowej „Marysi” i jej koleżanek, umieszczono fotografie m.in. byłej prokurator wojskowej Heleny Wolińskiej i dyr. Departamentu V MBP Julii Brystygier (sic!), które nigdy w obozie nie były. Tak dla „zmyłki”…