Dziś mój niemiecki dziadek potraktował mnie, jak „burą sukę”… Całą noc niemal pisałem kolejną III część tekstu „Mit 100 tysięcy”, i na śmierć zapomniałem, że z rana mieliśmy iść do wiejskiej kosmetyczki, którą tutaj nazywają Fußpflege. Termin wizyty przepadł, a za chwilę musieliśmy jechać do szpitala na dializę.
Tak, tak, mój 82. letni dziadzio regularnie robi sobie pedicure i manicure. Zresztą nie tylko on. Kolejki są, jak w Polsce do dobrego lekarza specjalisty.
Kilka dni temu, słuchając prognozy pogody, na wieść, że do Niemiec, po kilku dniach ochłodzenia, znowu wracają afrykańskie upały, zażartowałem, że teraz to już na pewno ruszy tu z Afryki kolejny milion Flüchtlinge, bo i na termometrze prawie 40 w cieniu i deszcze nie padają od kilku miesięcy, a na dodatek social i pracować nie trzeba.
W „naszej” małej gminnej wsi w relatywnie ubogiej, górzystej części północnej Hesji, dwa największe budynki zajmują przybysze z Syrii i z czarnego lądu. Nikt ich właściwie nie widzi. Siedzą odizolowani od wiejskiej społeczności, nawet po zakupy do sklepu nie przychodzą, bo wszystko dostają, do pracy się nie garną. Że są, widać po ilości i rozmiarach wystawianych worków z odpadami po opakowaniach.
Po moim żarcie, dziadzio Edmund tylko zaklął przez zaciśniętą sztuczną szczękę. Na odwet nie musiałem długo czekać. Takie prawo zarobitczanyna. Przecież nikt nie kazał mi tutaj przyjeżdżać i pisać po nocach. Równie dobrze mogłem siedzieć w Warszawie, w swoim mieszkaniu, które stoi puste, i pisać w dzień.
Mogłem, gdybym przyjął pieniądze od grupy moich polskich i ukraińskich fejsbukowych przyjaciół, którzy postanowili ufundować mi kilkumiesięczne stypendium, dzięki któremu mógłbym dokończyć książkę.
Zgodziłem się, ale – ja głupi – postawiłem jeden warunek: że to stypendium nie jednorazowe, tylko dla mnie, a przyznawane będzie co roku, lub co jakiś czas też innym osobom w potrzebie, albo też np. jako nagroda za najlepszą książkę, doktorat o tematyce polsko-ukraińskiej. Wymyśliłem nawet patrona.
Jak dają – brać. Jak biją – uciekać, głosi stara maksyma. Inaczej się skończy tak, jak w moim przypadku. Pewna zacna organizacja, która miała ustanowić to stypendium i wypłacać nie tylko mnie i bądź co bądź pieniądze nie ze swojej kasy, po prostu odmówiła. Bo, podobno, jestem kontrowersyjny.
Zostaw komentarz