Nikt tak naprawdę nie wie, ilu Polaków zginęło z rąk swoich ukraińskich sąsiadów na Wołyniu. Podobnie jak Ukraińców zamordowanych przez Polaków w ramach tzw. „akcji odwetowych”. Nikt ich nie liczył w chwili zadawania śmierci. Nikt nie zapisywał ich nazwisk w chwili grzebania w bezimiennych mogiłach, dołach. Ich nazwiska ocalały jedynie w pamięci tych, którzy przeżyli.

Dziś liczba zamordowanych wciąż rośnie. Pomimo upływu czasu, braku gruntownych badań, nowych ustaleń. Z początkowych 40 tys. ofiar na Wołyniu (i 100 tys. na całych Kresach), szybko zrobiło się 60, potem 70 i 80 tys. W ubiegłym roku prezydent Andrzej Duda, składając 11 lipca w Gdańsku kwiaty pod pomnikiem „Pamięci Ofiar Eksterminacji Ludności Polskiej na Wołyniu”, mówił już o „ponad 100 tys. zamordowanych na Wołyniu”. Jeszcze tego samego dnia na portalu prezydent.pl napisano, że „są też szacunki mówiące o 120-130 tys. ofiar na Wołyniu”. Kilka dni temu wojewoda lubelski Przemysław Czarnek, w wywiadzie dla Radia Lublin bez zająknięcia wymienia liczbę 130 tys. zamordowanych, a TV Trwam w relacji z uroczystości w Sahryniu – 200 tys. polskich ofiar „rzezi wołyńskiej”.

To znacznie więcej niż łączne straty polskie w poległych poniesione w ciągu 5 lat na wszystkich frontach II wojny światowej (120 tys.), łącznie z kampanią wrześniową, Powstaniem Warszawskim, walkami partyzanckimi, na froncie zachodnim i wschodnim, forsowaniem Odry i Nysy, Monte Casino.

Jeśli chodzi o łączną liczbę Polaków zamordowanych na Kresach „rekordzistą” był nieżyjący już prof. Edward Prus. Publicznie twierdził, że ma dowody na wymordowanie przez Ukraińców 500 tys. Polaków. Pomimo iż przywoływana przez niego, jako koronne źródło, wypowiedź prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy okazała się „fałszywką” – zresztą nie jedyną, którą, jak twierdzą znawcy przedmiotu, Prus sfabrykował dla poparcia tezy o „ukraińskim ludobójstwie” – zdania nie zmienił do śmierci.

Później, „mit” o pół milionie polskich ofiar wielokroć powielało Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu i jego przewodniczący Szczepan Siekierka, m.in. w pismach i petycjach słanych do prezydenta RP, do Sejmu, do mediów. Na forach internetowych, w dyskusjach Wikipedystów, publikacjach środowisk kresowych, liczba zamordowanych rzędu 200-400 tys. nie jest dziś niczym wyjątkowym.

Jesteśmy, prawdopodobnie, świadkami narodzin polskiej odmiany kreatywnej księgowości. Tyle że zamiast pomnażania fikcyjnych zysków, mnoży się wirtualne ofiary. Najpierw w niczym nieograniczonej wyobraźni środowisk kresowych, potem mediów, wikipedystów, a w końcu w świadomości polskiego społeczeństwa. Szybciej rośnie już tylko polski dług publiczny. Za oszustwo finansowe grozi sroga kara finansowa, z karą pozbawienia wolności włącznie. Za dopuszczenie się drugiego czynu, poprzez nieuprawnioną manipulację liczbą ofiar, w Polsce nie grozi nic. Pod warunkiem, że dotyczy on Ukraińców.

Owe 100 tys. ofiar „rzezi wołyńskiej” z dyskursu publicznego gładko przeszło do obiegu naukowego. Jest liczbą machinalnie powtarzaną, podobnie jak data 11 lipca 1943 r., podczas dorocznych uroczystości, konferencji rocznicowych, paneli dyskusyjnych, w wystąpieniach polityków, uchwałach sejmowych i niedzielnych kazaniach.

Jeśli jest jakaś różnica w tych wypowiedziach, to może ta, że czasem ktoś opatrzy ją wstydliwym komentarzem, iż ofiary były również po stronie ukraińskiej. Według polskiego Instytutu Pamięci Narodowej było to 20 tys. zamordowanych, wg ostatniej wypowiedzi prezydenta Dudy – ledwie 4 tys. Jednak każdorazowo zastrzega się, że owe 20 tys. ukraińskich kobiet i dzieci nie zostało zamordowanych rozmyślnie i świadomie (byłoby to ludobójstwo), lecz w odwecie za wcześniej dokonane mordy przez UPA.

I choć niejednokrotnie przeczy temu chronologia, to dzielenie śmierci na tą zadaną w „rzezi” i tą w „odwecie”, jest dziś obowiązującym standardem. Martwy Polak – to ofiara ludobójstwa. Martwy Ukrainiec – to coraz częściej już tylko błąd w statystyce. O jakiejkolwiek „symetrii” śmierci mowy być nie może.

Zresztą słowo „symetria” to jeden z tych eufemizmów, które robią ostatnio w Polsce zawrotną karierę. Podobnie jak „Wołyń”, „akcje prewencyjno-odwetowe”, „polski ruch narodowy”, jako kwintesencja patriotyzmu i „ukraiński nacjonalizmu” vel „banderyzm”, jako esencja genetycznej zbrodniczości. Dla symetrii na listę eufemizmów zakazanych wpisano m.in.: „polsko-ukraińskie pojednanie”, „polska okupacja”, „polskie obozy koncentracyjne”, „wojna na Ukrainie”. Lista jest wciąż otwarta.

Mit „6 milionów”

Rosnąca liczba Polaków zamordowanych na Wołyniu i na Kresach przez część badaczy jest postrzegana jako reakcja na „zrewidowanie” In minuswszystkich dotychczasowych ustaleń dotyczących polskich strat poniesionych z rąk sowieckich i niemieckich w czasie II wojny światowej. Z dnia na dzień Polska i naród polski, uważający się przez dziesięciolecia za największą ofiarę hitlerowskiego ludobójstwa, znaleźli się daleko w tyle nie tylko za Ukrainą i Rosją, co Białorusią, która w przeliczeniu na liczbę mieszkańców poniosła największe straty z rąk niemieckiego okupanta (2,5 mln zabitych i zamordowanych, ok. 28% ludności).

Jedną z najgłośniejszych była „rewizja” liczby 6 mln 28 tys., jako łącznych polskich strat poniesionych w czasie II wojny światowej. Była ona podawana przez niemal pół wieku w każdej encyklopedii z czasów PRL, w każdym podręczniku historii. Według dr. Mateusza Gniazdowskiego z Instytutu Spraw Międzynarodowych była jednym z fundamentów ówczesnej polityki historycznej państwa komunistycznego, dowodem na to, jak bardzo naród polski ucierpiał pod jarzmem niemieckiego okupanta.

W 2008 roku w „Polskim Przeglądzie Dyplomatycznym” (nr 1/2008) dr Gniazdowski opublikował dokument ujawniający, że liczbę tę wymyślił w grudniu 1946 r. członek Biura Politycznego KC PPR, podsekretarz stanu w Prezydium Rady Ministrów – Jakub Berman, nakazując arbitralnie „Ustalić liczbę zabitych na 6 mln ludzi”. Potem polecił dodać 28 tys., by wyglądało to bardziej „wiarygodnie”.

Prof. Czesław Madajczyk z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, który jako pierwszy ogłosił publicznie, że wielkość strat jest znacznie niższa i wynosi nie 6 mln, a ok. 3 mln zamordowanych Żydów i niespełna 1 mln Polaków, został odsądzony od czci i wiary. „Zrobiono z niego niemalże zdrajcę narodowego. A przecież już wtedy wiadomo było, że liczbę 6 milionów wzięto z sufitu. Przez lata stała się ona jednak symbolem polskiego cierpienia podczas wojny. A ludzie nie lubią, gdy obala się takie symbole” – twierdzi prof. Tomasz Szarota, również historyk z IH PAN.

Potem prof. Krzysztof Jasiewicz w swoich publikacjach opartych na listach transportowych wojsk NKWD odnalezionych w sowieckich archiwach „zrewidował” liczbę Polaków deportowanych z Kresów w głąb ZSRR w latach 1939-1941, obniżając ją z 2 milionów do 320–340 tysięcy deportowanych i 62 tys. skazanych, a następnie wywiezionych do łagrów, czyli pięciokrotnie. I w tym przypadku autor spotkał się ze zmasowaną, agresywną krytyką nie tylko środowisk kresowych, ale i naukowych. Dodajmy, że z owych 400 tys. obywateli polskich, co najmniej 1/3 stanowili Ukraińcy, Białorusini, Litwini i Żydzi. Jak podaje prof. Rafał Wnuk z Instytutu Studiów Politycznych PAN podczas trzeciej wywózki spośród 80 tys. deportowanych aż 84% było Żydami.

Kolejnym szokiem była „rewizja” polskich ofiar Konzentrationslager Auschwitz (Oświęcim). Według wybitnych polskich historyków prof. Wojciecha Materskiego i prof. Tomasza Szaroty, współautorów wydanego w 2009 r. przez IPN opracowania Polska 1939–1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami, liczba Polaków zamordowanych w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz była zawyżona co najmniej sześciokrotnie: z podawanych wcześniej 4-5 mln (w tym 3-4 mln Żydów i 1 mln Polaków), w rzeczywistości zginęło tam nie więcej jak 140-150 tys. Polaków i ok. 1,1 mln Żydów.

Czterokrotnie zmalały też oficjalne straty cywilnej ludności stolicy podczas Powstania Warszawskiego. Zaraz po wojnie podawano liczbę 700 tysięcy ofiar, potem ćwierć miliona, a według najnowszych badań zginęło około 150 tys. osób cywilnych i 20 tys. powstańców.

Skoro obóz w Auschwitz i powstanie pochłonęły 300 tys. ofiar, to po dodaniu cywilów zabitych podczas kampanii 1939 roku (ok. 50 tys.) oraz poległych na wszystkich frontach polskich żołnierzy (ok. 120 tys.) liczba niemieckich ofiar nie przekroczy pół miliona. Skala represji nie była aż tak wielka, jak mogłoby się wydawać. Wiem, że to się może okazać szokujące, jednak mówimy nie o milionach, ale o setkach tysięcy polskich ofiar – powiedział prof. Krzysztof Jasiewicz w dyskusji „Mit sześciu milionów”. [„Plus Minus” – dodatek do „Rzeczypospolitej” z 6.06.2009 r.]

„Uzgodnienia i kompromisy”

Równie szokujące może się okazać, że owe 100 tys. zamordowanych Polaków na Wołyniu nie jest bynajmniej rezultatem wieloletnich badań archiwalnych, żmudnego liczenia „trupów”, a tym bardziej ustaleń poczynionych w ramach śledztw prowadzonych przez prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej – co przede wszystkim wynikiem uzgodnień przyjętych z organizacjami kresowymi. Kulisy jednej z takich pierwszych prób opisał w swoich wspomnieniach Droga do prawdy o wydarzeniach na Wołyniu (2006) Andrzej Żupański. Jego zdaniem bardziej trafny byłby w tym przypadku termin – „kompromis”.

Pana Andrzeja Żupańskiego, wieloletniego przewodniczącego Środowiska Żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, poznałem przy okazji konferencji Polska-Ukraina. Trudne pytania, spotkań w Sejmie w Polsko-Ukraińskiej Grupie Parlamentarnej i naszych prywatnych dyskusji pod hasłem „Podajmy sobie ręce ponad mogiłami”. Był człowiekiem prawym, wysokiej kultury osobistej, dążącym do pojednania polsko-ukraińskiego przez prawdę. Cechował go dość niezwykły umiar w ocenie liczby ofiar i brak zacietrzewienia charakterystycznego dla większości działaczy organizacji kresowych, czym przysporzył sobie wielu wrogów we własnym środowisku. Zob. Andrzej Żupański/Wikipedia

W rozdziale zatytułowanym „Rozbieżności w ocenie strat” A. Żupański pisze:

W maju 1995 roku we Wrocławiu odbyła się konferencja zorganizowana przez Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Delegacja Okręgu [Wołyńskiego – E.M.] (W. Filar, A. Żupański) wzięła udział w konferencji, gdyż bardzo zainteresował nas temat. Liczyliśmy na zapowiadany udział przedstawicielstw wojewódzkich Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zajmujących się zbrodniami Ukraińców. Spodziewaliśmy się bliższych informacji na temat liczby ofiar – szczególnie z III Obszaru Armii Krajowej: w okręgu lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim. Jak o tym wcześniej pisaliśmy, stale brakowało nam jakichś wiarygodnych szacunków.

Niestety z naszych nadziei nic nie wyszło, bo przyjechał tylko p. Ryszard Kotarba z Krakowa, który wiele lat pracował nad stratami polskimi w województwie tarnopolskim. Oświadczył on, że jego badania wykazały dotąd (badania są dalej prowadzone) śmierć z ręki Ukraińców tylko około 1500 Polaków. Takie oświadczenie wywołało oburzenie wśród zebranych.

Takie same lub większe niezadowolenie wywołała nasza odmowa zaakceptowania oświadczenia zebranych, które odczytano. Nie mogliśmy zgodzić się na określenie strat polskich w całym konflikcie na kilkaset tysięcy osób, gdyż wskazywałoby to na brak jakiejś szerszej zebranej wiedzy o liczbie zabitych. Kilkaset tysięcy to może być dwieście tysięcy, a także osiemset tysięcy. Nasze wyjaśnienie przyczyn odmowy nie zostało przyjęte i bez osłonek wyrażano dezaprobatę pod naszym adresem. Od tej pory przez kilka lat piszący te słowa A. Żupański, a także w jakimś stopniu W. Filar, mieli bardzo złą opinię we Wrocławiu.

To przesadne ocenianie strat polskich denerwowało nas także przez następne lata. Wiedzieliśmy, że najbardziej prawdopodobna liczba strat na Wołyniu wynosi ok. 50 000 (przy 34 tys. udowodnionych). Gdy słyszeliśmy liczbę pół miliona, wiedzieliśmy, że to absurd, kompromitujący absurd, gdyż straty w każdym z trzech województw południowo-wschodnich musiałyby być 3 razy większe niż na Wołyniu!”

„Czy Pan jesteś Polakiem!?”

Po przeczytaniu tego fragmentu wspomnień zadzwoniłem do Pana Ryszarda Kotarby i spytałem, czy było rzeczywiście tak, jak opisał to Andrzej Żupański. Potwierdził.

Pierwszy raz w życiu czegoś takiego doświadczyłem. Kiedy zreferowałem dane dotyczące liczby Polaków zamordowanych na terenie woj. tarnopolskiego, wedle ówczesnego stanu naszych badań (śledztw), na sali powstała wrzawa, ludzie podchodzili do mnie, wykrzykiwali „Czy Pan jesteś Polakiem!?”

W cztery lata później Ryszard Kotarba na zaproszenie Andrzeja Żupańskiego jedzie do Łucka i bierze udział w IV Seminarium Polska-Ukraina: trudne pytania (3-5 listopada 1999). Jest jednym z dwóch referentów strony polskiej w części zatytułowanej: „Straty ludności w Galicji Wschodniej w latach II wojny światowej 1941-1945”. Wygłasza referat: „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej w województwie tarnopolskim w latach 1941-1945”. Liczbę zamordowanych Polaków w tym województwie ocenia tym razem znacznie wyżej, bo na 8 tys. Według drugiego polskiego referenta dr. Grzegorza Hryciuka, historyka z Uniwersytetu Wrocławskiego, łączne straty w Galicji, tj. w woj. lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim, wynoszą nie więcej niż 20-25 tys. Referent strony ukraińskiej, dr Stepan Makarczuk, nie podał jakiejkolwiek cyfry strat polskich ani ukraińskich. Nawet szacunkowych.

Widziałem, że strona ukraińska była zupełnie nieprzygotowana– wspomina Kotarba. My dysponowaliśmy ogromną wiedzą, faktami popartymi zeznaniami tysięcy świadków, liczbami ofiar, nazwami miejscowości. Oni nie mieli praktycznie żadnej wiedzy.

Ten fragment wypowiedzi Ryszarda Kotraby jest niezwykle istotny dla dalszych rozważań. To właśnie wtedy, podczas tych seminariów, strona polska, a przede wszystkim środowiska kresowe, ostatecznie nabrały przekonania, że mając za partnera historyków ukraińskich, którzy nie dysponują nawet elementarną wiedzą na temat liczby ofiar polsko-ukraińskiego konfliktu, będzie można narzucić zarówno Ukrainie, jak i polskiemu społeczeństwu, nie tylko własną wizję genezy, przebiegu i konsekwencji „rzezi wołyńskiej”, co przede wszystkim jej wymiar liczbowy ofiar. I ten stan trwa po dziś dzień.

Ciąg dalszy nastąpi.